Tak się stało, że
ESSI gościła nas u siebie w ciągu ostatniego tygodnia.
W swoim wspaniałym kraju, który kocham miłością niezmierną i zarażam nią moje dzieci i męża.
Holandia.
Spokojna, cicha, mała, płaska, pełna cudów, miłych ludzi i mają królową!
A my byliśmy u niej na urodzinach :-)
Bez niej.
Ale piliśmy jej zdrowie, mieliśmy szarfy i pomarańczowe elementy i przyjęcie w ogrodzie :-)
Świętował cały kraj.
Świetny dzień no i godny zapamiętania.
W końcu nie co roku jeździ się na imprezę do królowej :-)
Dzisiaj krótka relacja.
A później tradycyjnie "part-y " z kolejnych dni w buszu, krainie baśni i japońskim ogrodzie.
A będzie jeszcze o lamach i alpakach :-)))))
Polala
Pomarańczowo. Wszędzie :-)
Taką szarfę nosiłam dumnie :-)
Młodsza siostra. Na pomarańczowo :-)
Zagrała Królowej orkiestra.
Zatańczyli Królowej kowboje.
Rozdawały lizaki pomarańczowe dziewczynki :-)
Parasol, którego nie kupiłam. Żałuję bo myślę o nim i mam miejsce dla niego.
Urzekł mnie bardzo. Ale go nie mam :-(
Lampa, która wyjątkowo pasuje do pokoju (nie tylko moich) dziewczynek. Nie kupiłam. Świadomie. I nie żałuję, ale parasolki tak. Bardzo.