Bo w weekend byliśmy w lesie i znalazły córki sowę, którą zapomniałam usmażyć, i leży w lodówce i chyba nic już z niej nie będzie, i były żołędzie, wielkie, ogromne wręcz i dziurawe liście i słońce i dziadkowie (bez taty jednego) i w ogóle mnóstwo ludzi bliskich nam bardzo, były zdjęcia z Alp, plany włoskie, omawianie Tajlandii, babeczki i winogrona ogrodowe i kabaret, na koniec niedzieli, wesoło i miło i wieczór gier.
Jak jest mi dobrze, to szaleństwo, czy to oby nie syndrom czterdziestolatki?
Polala
zapachniało jesienią...
OdpowiedzUsuńMoją ulubioną porą roku :-)
UsuńWięc syndrom wsadź między książki :*
UsuńWsadzę zatem :-)
UsuńTo nie syndrom czterdziestolatki :) To po prostu udany weekend. Nawet bardzo.
OdpowiedzUsuń:-), wiesz, że ostatnio mam mnóstwo takich udanych dni i weekendów?
Usuńpamiętaj, że 'wiek' to tylko rzeczownik ;))
OdpowiedzUsuńpiękne fotki....
m.
Rzeczownik? ok, zapamiętam :-)
UsuńI my tez bylismy na grzybach (choc ja jak zwykle bez sukcesow)w miedzyczasie festiwalu nauki ...uwielbiam spokój lasu i tez wydaje mi sie, ze osiagam wtedy pelnie szczescia :)
OdpowiedzUsuńLas o każdej porze roku jak Bałtyk - kocham mocno!!!
Usuńdobrze, że jest dobrze ;)
OdpowiedzUsuńDobrze, dobrze. Lubię taki stan.
Usuńsowe chcesz usmazyc?
OdpowiedzUsuńnajwazniejsze,ze jest Ci dobrze!
wygooglowalam i juz wiem,ze to na kanie tak sie tez mowi...ufff...juz myslalam,ze ptaszysko chcesz zjesc:)
UsuńO rany!!!!!!!!!!!
UsuńZapomniałam, że tak naprawdę to kania, a sowa to tak pospolicie :-)
Ale bym mądra była po takiej sówce :-)))
czekam na zdjecie Twoich umalowanych pazurow!
Usuńok
UsuńPajęczynki piękne:-) Sowy bardzo lubię!
OdpowiedzUsuńJa też, najadam się do wypęku, a później brzuch mnie boli, ale co tam raz do roku można :-)
Usuńjak usłyszałam, że chcesz sowę usmażyć...
OdpowiedzUsuńDopiero potem domyśliłam się, że chodzi o kanię, zwaną też sową :)
Uwielbiam je w panierce - jak kotlety! Pycha!
Sowa w panierce - pycha!!!
UsuńZgadzam się :-)
W pierwszej chwili mnie zatkało, sowa na talerz?:-)))
OdpowiedzUsuńO kurczę, a myślałam, że sowa to takie znane w całej Polsce określenie grzyba.
Usuńznane, ale mimo wszystko pierwsze skojarzenie to ptaszysko, też mnie zatkało :D
Usuńjak to syndrom czterdziestolatki, to aż chcę przyspieszyć zegar :) (choć i bez tego całkiem blisko jestem ;))
OdpowiedzUsuńNo właśnie sama nie wiem, ale tak jakoś akceptuję siebie w całości, jest moi dobrze, nadzwyczaj dobrze, nieźle wyglądam, biegam i mam fajną rodzinę. Życie chyba serio zaczyna się po czterdziestce :-))))
UsuńJak to o czym - o pozytywnych aspektach życia :-)
OdpowiedzUsuńSame pozytywy u mnie :-)
UsuńNo wiesz życie zaczyna się po czterdziestce!!! A co oznacza syndrom czterdziestolatki to nie wiem, nie znam takiego. Ale znam kobiety, które maja 24 lata i uważają , ze się starzeją. Hi hi!! To co to za syndrom???!!!
OdpowiedzUsuńŻyczyłabym każdej nastolatce takiego podejścia do życia i tej energii, która tryskasz. Wypad do lasu na "sowy" super. Dawno ich nie jadłam, a nazwa kania jest najczęściej używana w atlasach grzybów.Fajne zdjęcia!!!
Wiem, że po czterdziestce, to ja jeszcze mam pół roku :-)
UsuńA pozytywne podejście do spraw to rodzinne, co nie?
jednym słowem, świetnie spędziliście czas, pozdrawiam, ewa
OdpowiedzUsuńTak, świetny, wspólny czas :-)
UsuńUwielbiam sowy, a w grzybobranie już włączam córeczkę. Przepiękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWspólne zbieranie grzybów - cudnie :-)
UsuńKochana, ten syndrom to ma całkiem inne objawy...
OdpowiedzUsuńwięc ciesz się :-)
Uuuuuu, brzmi strasznie, to cieszę się, że to nie to :-)
Usuń