Wczoraj, o godzinie 23.30 wpadłam na koszmarny i pracochłonny pomysł!!!
Wybić dzieciom z głowy niewiarę w elfy, które wkładają zadania adwentowe do naszych torebek.
Wczoraj usłyszałam "Mama, jakie elfy?! Przecież to Wy! Elfy nie maja doroślanego pisma"
Skoro nie mają doroślanego, no to mają elfickie!.
I na naszą zgubę w nocy ruszyła drukarnia elfowa.
Elf mąż, kombinował kartki w magicznym kolorze, elf ja
pisał, dobierał czcionkę, aranżował, drukował.
Elf mąż wyskrobał sobie tylko wiadomym narzędziem literę E w korku po winie i pieczętował wszystkie 24 listy do dzieci z zadaniami.
Składaliśmy we spół.
O 00.48 wszystkie zadania znalazły się w torebkach, a rano?......
Pełne zdziwienia miny! Zwątpiły. Jak to? co to za litery?
Ha ha udało się. Yes, yes, yes :-)
Wiara wróciła jak wodospad Niagara.
Teraz bawimy się w tłumacza. I jest fajnie.
A zadania? Cóż.
Tłumaczenie zależy od tego ile czasu mamy w dniu tłumaczenia :-)))))))))
Polala
Siostry wieszające kalendarz. pełna współpraca i nieziemska radość. Dla nas też :-)
Nasza, elfowa pieczątka.
Mąż pakuje i wiesza :-)